Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.
6
WŁ. ST. REYMONT

które się jej gwałtem wydobywały z pod powiek, i to bolesne, rozpaczliwe łkanie, jakie wstrząsało całą jej chudą postacią. Patrzyła potem chwilę bezmyślnym wzrokiem w zaśnieżony, biały świat, aż jakieś postanowienie mocne ją poderwało z miejsca, bo się rzuciła na pokój i zawołała energicznie:
— Wiem, co robić! Jańciu! Chodźmy!
I szła przez pokój z majestatem Elżbiety, z Hrabiego Essexa, którą grywała. Jańcio niechętnie się podniósł i troskliwie obciągał bardzo delikatne, letnie palto, w którem chodził.
— Raz... dwa... Zaczekajcie. Józio zaraz przyjdzie. Mają się wszyscy zebrać, to się naradzimy,