Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.
115
LILI

drgały coraz silniej w namiętnych akcentach jej głosu.
Leon próbował tłómaczyć i bronić, ale mu nie pozwoliła dojść do słowa; wypowiedziała wszystko co czuła, aż w końcu zmęczona, usiadła obok niego.
— Panie Leonie! — szepnęła po chwili, ale tak cichutko i prosząco, a błagalnie, że drgnął niespokojnie.
— Co! Kochasz mnie, Lili? Powiedz i nie myślmy już o czem innem, nie zatruwajmy sobie tych cudnych chwil. Kochasz mnie?
— Kocham cię! kocham! — Przytuliła się do niego z serdecznością, położyła mu głowę na piersiach i patrzyła w niego oczami pełnemi ognia i łez.
— Kocham cię! — szeptała,