Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.
127
LILI

chów, połyskiwały fosforycznie, a cynkowe dachy kościoła, świeciły roztopionem srebrem. Jedną połową rynku rząd wysokich kamienic kładł błękitnawy, ogromny cień na puszysty, świeży śnieg, leżący na bruku.
Zakrzewski przyjrzał się wszystkim domom po kolei, zajrzał w boczne uliczki i poszedł ku cukierni, ale cukiernia była zamknięta. Nie wiedział teraz, co z sobą zrobić, gdzie iść, zaczynała mu ciężyć samotność i jakaś ostra tęsknota do domu, do gwaru i ciepła szarpnęła nim. Poszedł do Szalkowskich, bo mieszkali najbliżej; dopiero, kiedy się z nią witał, przypomniał sobie, że dawał niegdyś Lili uroczyste przyrzeczenie unikania ich domu.