Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.
130
WŁ. ST. REYMONT

— Jakto! a mnie pan ognia nie da?
Z zapaloną zapałką pochylił się nad nią, podając; wtedy ona pochwyciła go wpół i posadziła przy sobie.
— Siedźże pan tutaj, gdzie ja chcę. Todziu! daj nam herbaty!
Gdy Todzio wkrótce przyniósł herbatę i podał pokornie, rzuciła mu rozkazująco:
— A śpieszże się z kolacyą. Czegóż patrzysz? może się boisz, że Zakrzewski chce mnie bałamucić! To się po nim nie pokaże — dodała ze śmiechem, ściskając mu rękę.
Todzio wyszedł, a pomiędzy niemi zapanowało kłopotliwe milczenie. Szalkowska trzymała go za rękę i patrzyła w niego swemi