Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.
161
LILI

unosisz... ja z życzliwości dla pana mówię...
— Niech panią najjaśniejsze pioruny spalą z taką życzliwością! — krzyknął wściekły, nie umiejąc już panować nad sobą, i wybiegł na ulicę.
— Nędznicy! nędznicy! — myślał z rozpaczą i gniewem. — Lili! jego Lili! a ludzie szakale! I pomiędzy taką zgrają żyć musi jego słodka dziewczyna!
Poszedł śpiesznie do jej mieszkania.
— Jeszcze nie przyjechały. Czemu siedzą tak długo, czemu? — myślał wciąż w kółko chodził bezmyślnie po mieście cichem, jakby wymarłem.
A gdy po nabożeństwie dzwony uderzyły i lud tłumnie wylał