Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/204

Ta strona została uwierzytelniona.
198
WŁ. ST. REYMONT

i utrudniał, bo trzeba było z całą ostrożnością prześlizgiwać się po ledwie ściętych lodach, lub przeskakiwać przez niezamarznięte bajory, pokryte rudawką. Zakrzewski, człowiek wsi, robił to bez trudności, ale Korczewski jęczał, klął, namyślał się, obchodził niebezpieczne miejsca, aż się wreszcie w jakiemś słabem miejscu załamał i wpadł w bagno do kolan, krzycząc wniebogłosy, że się topi. Musiał go Leon wyciągać.
— Psiakrew takie porządki! Do kryminału bym wsadził właściciela za takie pułapki; ależ, żebym był sam, utopiłbym się napewno! — wyrzekał, wycierając zabłocenie śniegiem.
— Daj pan spokój, bo to są bagna i łąki, a nie gościniec pu-