Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.
200
WŁ. ST. REYMONT

zjawił się służący, obrzucił podejrzliwem spojrzeniem i zapytał:
— Co za interes i do kogo?
— Do dziedzica. Wpuśćno, bracie, bo widzisz, stało mi się nieszczęście, wpadłem do wody.
— Nie można! Niech idzie do oficyny się osuszyć — mówił pogardliwie lokaj, zapierając drzwi sobą.
— Zamelduj nas dziedzicowi, błaźnie jeden! — krzyknął zirytowany Zakrzewski.
— Błaźnie nie błaźnie, a tyś co za jeden? Widzisz go! włóczęga jakiś, będzie mi tu wymyślał! Jak zawołam ludzi, to wam pokażę, kto tutaj jest błaznem!
— Chodźmy stąd, bo nie wytrzymam i tego parobasa wy-