Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.
208
WŁ. ST. REYMONT

Jakoś służba pospiesznie ich oswobodziła i dostawiła do pałacu, przed pańskie oblicze.
Pan domu wysoki, suchy, kanciasty, z wielkiemi bokobrodami szpakowatemi, z miną lorda lub szwajcara z wielkiego domu, przyjął ich skinieniem głowy, nie wyjmując rąk z kieszeni.
Korczewski przedstawił siebie i towarzysza, wyłuszczył cel przybycia, ale przedewszystkiem przyznał się do zamoknięcia, opowiedział złośliwie przyjęcie w sąsiednim dworze i prosił o samotności nieco, pusty pokój i ogień w piecu.
Gospodarz zmusił drewnianą twarz do zimnego uśmiechu i oddał go w ręce lokaja, Zakrzewskiemu zaś przysunął papierosy