Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.
212
WŁ. ST. REYMONT

— Słyszę, bo, niestety, nie wynaleziono jeszcze ochrony słuchu przed słuchaniem głupstw!
Kuczborski odwrócił się do niego prędko i długo mu patrzył w oczy, ale wszedł Korczewski i zaczął mu dziękować za swoje wyschnięcie i zapraszać na przedstawienie, zachwalając grę i benefisanta na swój sposób.
— Nie błaznuj pan. Proszę o dziesięć biletów, wyszlę służbę.
Korczewski olśniony, podawał mu bilety, i znowu zaczął gadać.
— Cicho pan! oto pieniądze. Moje konie odwiozą was do sąsiada, żegnam. Andrzej, wyprowadź panów — odwrócił się do okna i spokojnie gładził bokobrody; jeszcze się ubierali w przed-