Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.
228
WŁ. ST. REYMONT

za parawanem, skąd powracała z drgającemi, obrzmiałemi ustami i jakby z tłumionem ustawicznie łkaniem.
Matka natomiast była wyjątkowo rozmowną, opowiadała z uniesieniem o przyjęciu, jakie ich spotkało, opisywała szczegółowo poznanych ludzi, stroje, kolacye.
Leon słuchał, potakiwał głową, a przyglądał się Lili, która siadła na kanapce, opuściła bezwiednie ręce i siedziała cicho.
— Lili! — szepnął, przysuwając się do niej, gdy matka zamilkła.
Spojrzała na niego pytającym wzrokiem, ale takim smutnym, że mu serce zadrgało z trwogi.
— Kochasz, co? Tak czekałem, tak czekałem... Kochasz?...