Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.
232
WŁ. ST. REYMONT

nad każdem słowem, zdania z trudem wypowiadali; nieśmiałość dziwna, pełna obawy, trzymała ich od siebie zdaleka.
W parku było pusto, nudno i zimno, bo wiatr huczał głuchy i śnieg posypywał.
Na stawie nie było prawie nikogo, tylko kilku chłopaków biło się śnieżkami i goniło po lodzie.
Przypasał jej łyżwy i zaczęli robić ósemki, ująwszy się za ręce; ślizgali się dosyć długo, a on w końcu zapytał cicho:
— Dobrze, Lili?
— Dobrze! Bardzo dobrze!
Uśmiechnęła się z przymusem, sztucznie.
— Pamiętasz, jak nam tutaj było dobrze w przeszłym tygodniu?