Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.
243
LILI

nego ołtarza, przy którym odprawiano mszę św., albo dziecinny głos ministranta krzykliwie zaświegotał w odpowiedzi księdzu i milkło wszystko i pogrążało się w ciszę i zmrok, w którym świeciły bladawo złote szaty świętych i wiły się czarne, wysmukłe pnie kolumn gotyckich.

Lili modliła się długo, nie przeczuwając nawet, że z cieniów patrzą na nią oczy kochane, że o kilka kroków stoi on, kochany nad wszystko, on, za którego całym żarem serca się modliła.
A jego tak głęboko rozrzewniła modlitwa i łzy jej, i ten wyraz męki wyryty w twarzy, że wyszedł, bo dusiło go coś w krtani.
Wkrótce wyszła, a spostrzegł-