Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.
249
LILI

pocałować, usunęła się i z uśmiechem łzawym, tragicznym, zapytała cicho, bezdźwięcznie, przymykając powieki, aby zatrzymać gwałtem cisnące się łzy:
— A co później?
— A to już z mamą razem się umówimy. Juści, że do ślubu zostaniesz u siebie, żeby ludzie plotek nie robili. Ale ja będę przyjeżdżał codziennie, bo przecież nie mógłbym wytrzymać jednego dnia bez zobaczenia mojej cudnej, mojej kochanej, mojej jedynej... — I całował ją po twarzy, po włosach, wypijał łzy z oczów, gładził jej rozwichrzone włosy; nie broniła się, poddawała się z biernością i cisnęła się do niego, jak dziecko pokrzywdzone.
— A co później? — zapytała