Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.
252
WŁ. ST. REYMONT

ją wziąć za rękę, odsunęła się i takim samym, automatycznie akcentowanym głosem, powiedziała:
— Nie pojadę z panem, nie mogę być pańską żoną... nie mogę...
Zrozumiał teraz odrazu, że to prawda, że to nie przesłyszenie, ani żarty. Upadł ciężko na kanapę i długo siedział bez myśli i bez ruchu, wpatrzony w jej twarz martwą, cały huragan bólu przeorywał mu serce; wszystkie przyczajone pod świadomością żale, wszystkie podejrzenia i miłość wszystka, i zdruzgotane marzenia, i ta nieopowiedziana żrąca rozpacz głodnej, zawiedzionej miłości, i gniew, i strach, i nienawiść — wszystko to skłębiło się