Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/276

Ta strona została uwierzytelniona.
270
WŁ. ST. REYMONT

drzwi na klucz, wesołym śmiechem i rzuceniem mu się na szyję.
Całując go, robiła wymówki, skarżyła się zamatowanym miłością głosem, że wtedy czekała na niego napróżno, że tak bardzo, tak bardzo cierpiała...
Odpowiadał jej pogardliwie z początku, pocałunków nie oddawał, a nawet twarz lekko odsuwał i chciał koniecznie iść.
Nie wypuściła go już i gdy zaczęła szeptać czarowne słowa miłości, grać z maestryą zachwyt i uwielbienie, wybuchać patetycznie, jak bardzo jest nieszczęśliwą przez jego obojętność, zmiękł nieco i odpowiadał łagodniej.
Przyniosła jakiś mocny likier i zmusiła do picia z jednego kieliszka, a potem zniknęła na chwilę