Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.
II.

— Panie Leonie — zaczęła Lili zaraz na ulicy, przysłaniając usta mufką, bo wiatr sypał śniegiem prosto w twarz. — Proszę o rękę, prędko.
Wyciągnął do niej rękę, a ona przycisnęła ją do serca mocno, pogłaskała kilkakrotnie i bardzo szybko pocałowała, zasłaniając natychmiast mufką oczy.
— Co pani robi! — zawołał i aż przystanął ze zdumienia.
— Bo pan taki dobry, taki złoty, taki... strasznie dobry — szeptała, nie patrząc mu w oczy. —