Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.
57
LILI

Uderzyła się piąstką w piersi tak energicznie, aż Leon roześmiał się szczerze i miał szaloną ochotę ucałować te cudne, dziecinne prawie usta, które zacisnęła z wielką powagą rozkapryszonego dziecka.
— Ja nie kokietowałam Jańcia, ja nie kokietuję nikogo!
— Wierzę, pani wierzę.
— Nie trzeba mnie nigdy posądzać o to, panie Leonie, nigdy.
— Dobrze.
— Niech mi pan poda rękę! Tak, ale mocniej, mocniej! o teraz dobrze.
Szeptała, przyciskając się do niego ramieniem i podnosząc cudne, błękitne oczy na jego twarz.
— Wie pan, ten inżynier po-