Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/8

Ta strona została uwierzytelniona.
2
WŁ. ST. REYMONT

serwety, bo prezydentowa obiecała mi sprzedać. Raz... dwa... trzy... — liczyła po cichu i tak się zatopiła w robocie, że nie widziała wzburzenia Gałkowskiej, która prędko i niecierpliwie biegała po pokoju; tak niecierpliwie, aż wielka jasna peleryna, jaką miała na ramionach, fruwała za nią, wydęta i uderzała w twarz młodego chłopaka, siedzącego pod piecem.
— Jańciu! myśl-że co, przecież jesteś mężczyzną! — zawołała przyduszonym głosem, stając przed nim.
— Jestem mężczyzną, to się wie... a zaraz będę myśleć, tylko papierosa wypalę — odpowiedział drwiąco, puszczając jej w oczy kłęb dymu.