Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.
78
WŁ. ST. REYMONT

zem spędzonych, tysiące słów, spojrzeń, tysiące szczegółów drobnych, dziecinnych niemal, ale które go rozrzewniały do głębi.
Wiatr się zerwał, przeleciał przez park z poświstem, zatargał świerkami przy altanie i strząsnął całe tumany świeżego śniegu, a potem wdarł się w gąszcze parku i trząsł nagimi szkieletami tak mocno, że aż się z jękiem pochylały i ze świstem suchym przecinały powietrze gałęziami i długo się chwiały, długo szumiały głucho, długo się uspakajały, aż stanęły w wielkiej ciszy, otulone zmrokiem, który już pełzał po śniegach i czaił się po gąszczach i rowach głębokich.
Od miasta, które z altanki dobrze było widać, z nad ozłoco-