Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.
88
WŁ. ST. REYMONT

Olkowski nic nie odrzekł, zgasił świecę i poszedł spać, ale rano miał mocno czerwone oczy i ślady łez na twarzy.
— Wie pan, dzisiaj wigilia... — szepnął cicho i nieśmiało.
— Więc cóż? — zawołał szorstko Leon, którego to przypomnienie zabolało.
— Nic... nic... Przepraszam pana, pan się pewnie na mnie obraził wczoraj; może pan nikomu nic nie powie, bo znowuby się śmiali ze mnie.
— Nic mnie nie obchodzi, co pan robisz. Byłeś pan wczoraj u Szalkowskich?
— Byłem — odpowiedział ciszej i odwrócił głowę, aby ukryć pomieszanie.
Zakrzewski ubrał się szybko i