Strona:Władysław Stanisław Reymont - Lili.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.
93
LILI

kiego; tak samo było i teraz, opowiadał takie wstrętne szczegóły, iż Olkowski przerwał błagalnie:
— Dajże panu spokój, co mnie to obchodzi, to wstyd przecież.
— Co? nic cię nie obchodzi, nic, nic? — pytał z zaiskrzonym wzrokiem, posuwając się ku niemu groźnie, ale Olkowski się nie poruszył, pił herbatę razem ze łzami, co jak groch, sypały mu się na chude policzki i stawiając szklankę, szepnął przez łkanie:
— Chciałbym umrzeć, chciałbym zdechnąć, chciałbym, bo już nie mogę, nie mogę dłużej cierpieć!
Zerwał się raptownie, chwycił czapkę i, tłumiąc ryk, jaki rozsadzał mu piersi, uciekł na miasto.
Szalkowski wyszedł również,