dzą; zaczyna im być mroczno, dusze zaciemniają się... idą do karczmy, a wiatr świszcze i śnieg rozwiewa, noc fioletowe kładzie piętna... Zaczynają drżeć, poruszać się niespokojnie, rzucać... gnębi ich cień, stojący tam... w krańcach, widzą, jak się kołysze i rośnie... Uciekają przez las, ale widziadło idzie przed nimi, skacze, chichocze, że aż im krew lodowacieje... czepia się sęków i przechylone, ogromne, straszne sinością buja się z burzą i połyskuje krwawo oczyma: zamierają ze strachu, bo jest blisko, bo szpony jakby z cieniów wyciąga po nich. — Wisiel!... wisiel!... — krzyczą przejęci trwogą śmiertelną, chcą uciekać, ale poruszyć się nie mają sił; ciężko im, czują się jakby przywarci do siebie i do ziemi — szarpią w wysiłkach nadludzkich, odrywają, dobywają ostatka sił — i zmęczeni, oblani śmiertelnym potem męki, z rzężeniem chrapliwem upadają w jakąś bezdenną otchłań i widzą, jak ten wisiel z rozrzuconemi nogami kołysze się tuż nad nimi, słyszą ten jednostajny skrzyp postronka, który go trzyma i stuk głuchy o drzewo — i znowu spadają, lecą, lecą... bez tchu przytomności w nieskończoność.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Zawierucha przeszła. Las stał spokojnie i jakby oddychał ciężko i zagłębiał się w bezmiernym spokoju, jaki zapanował nad ziemią. Przez perłowe mgły przeświecały gwiazdy i księżyc się wyzbył reszty chmurnych obsłon i toczył, niby kuła, srebrem przesycając ciemną zieleń świerków, rozsypywał po śniegach błękitnawe cienie i niby nimbem świetlistym otaczał te dwie główki dzieci przytulone do siebie, le-