Strona:Władysław Stanisław Reymont - Na zagonie.djvu/160

Ta strona została przepisana.

— Graniastą albo i siwuchę, synku.
— I da mi Marysia mleka, tatulu?
— Da ci, robaku kochany, da!
— A kiedy, tatulu?
— Na wiosnę, tylko cieplej Pan Jezus na świecie zrobi.
— A bez co to zimno teraz, nie wiosna, tatulu?
— Panu Jezusowi na uciechę, a grzesznym ludziom na upamiętanie.
— To my grzeszne, tatulu? i Józwa, Maryś, Jagusia, Anka i ja, tatulu?
— Wszystkie grzeszne, synku.
— A dlaczego my grzeszne, tatulu?
— Laboga, taki marny robak, a już deliberuje.
— To wszystkie chłopy są grzeszne, tatulu?
— I chłopy, synku, i pany, i wszyscy.
— A kupicie owieczków, tatulu? — zapytał znowu, po długim przestanku, z trudem podnosząc klejące mu się powieki.
— Kupie ci, synku, kupie. Maryś uprzędzie wełny i zrobi ci porteczki.
— I spencerek! z guzikami! jak ma Wawrzonów Franek, prawda, tatulu? i Józwie wełniak i Ance, prawda, tatulu?
— I spencer dla ciebie, i Józwie wełniak, i wszystkim odzienie — niech tylko Matka Przenajświętsza nas zapomoże, to wszystko będziecie mieć, robaki kochane.
Zaniósł Józka do łóżka i troskliwie go ułożył.
— Idźcie, dzieci, spać, idźcie, prędzej wam nocka zleci.