Strona:Władysław Stanisław Reymont - Na zagonie.djvu/180

Ta strona została przepisana.

na wiosnę wypatrywać ptaszków, nie będziesz... nie będziesz...
— Tomek, nie płacz, Tomek, bo...

Od nagłej i niespodziewanej śmierci
Wybaw nas, Duchu święty Boże.

— A z rana to już wyrzekał: — Tatulu — powiada — ja nie zamrę. Tatulu, nie dacie mnie Kostusi. Tatulu, ja od was nie pójdę!... — i tak się skamlał, jak pies, co widzi zatracenie i śmierć. O biedne my sieroty, biedne! Czem ci, synu, ulżyć, czem!... A jego, biedaka, we wnętrzu cosik gnietło, bo sie tylko za ten kochany kałdunek trzymał i postękiwał z boleścią... Paciorek z Marysią mówił, to mu po policzkach te łzy kochane ciurkiem się lały i tak się trząsł w sobie, kiej osika!
Józiek przestał naraz rzęzić, otworzył usta w długim chrapliwym oddechu, drgnął cały gwałtownie, uniósł nieco głowę i, powłócząc błędnie oczyma po obecnych, opadł na poduszkę i wyciągnięty, wpatrzony szklanemi oczyma w pułap, z jakimś krzykiem okropnym na oniemiałych ustach — skonał.
Gromnica wypadła mu z rąk, palce się rozprężyły, twarz wypogodziła, i tak pozostał obojętny na wszelkie dobro i wszelką nędzę.
Podniósł się krzyk i płacz wstrząsający.
— Cichocie, ludzie — zawołała Jagustynka, otwierając drzwi narozścież — aby choć bez pacierz cichocie. Niech se duszyczka w cichości odleci, niech ją żałośliwość wasza nie odciąga od Jezusiczka.
Przyciszyło się istotnie, a wkrótce prócz starej rozeszli się wszyscy do domów.