Strona:Władysław Stanisław Reymont - Na zagonie.djvu/194

Ta strona została przepisana.

— Zapłacimy rzetelnie — powiada Pan Jezus. — Moiściewy, a to dajcie tę gąskę, zobaczymy i stargujemy.
Karczmarka przyniosła z komory gęś.
Najpierwszy obejrzał Judasz, jako że on przedtem był handlarzem i człowiek był znający — ale tylko gąskę zważył w ręku, dmuchnął jej w piórka pod brzuch i powiada:
— Chuda!.. całkiem chuda, niby wiór. Mnie jednemuby starczyła, ale na trzech, na jeden ząb.
Św. Pietrz ino się drapał po głowie, bo jemu samemuby nie starczyło.
— Upieczcie ją pani — kazał Pan Jezus, a potem mówi do nich:
— Prawda Pietrze, że na nas trzech zamało?
— Zamało Panie, żeby tak do niej z grzeczną miseczkę, abo i dwie kapusty, z bochenek chleba, toby na okrasę było dość, ale tak...
Pan Jezus pomyślał i rzekł:
— Zrobimy tak: teraz pójdziemy spać, to się głód trochę oszuka, a przez ten czas gąska się upiecze, a jak wstaniemy, to ją zje ten, któremu się będzie śniło najlepiej.
Pokładli się zaraz na przypiecku i posnęli.
W jaką godzinę, czy dwie Pan Jezus przecknął.
— Wstawajcie!... a co ci się śniło, Pietrze?
— Śniło mi się, Panie, jakobym był twoim włodarzem, że i klucze miałem od gumien i łaskę, i chałupę swoją miałem, i żem ci, Panie, służył wiernie.
— Dobrze, dobrze, będziesz, parobku kochany, włodarzem moim — rzeknie Pan Jezus i ścisnął świę-