Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/103

Ta strona została przepisana.



II.

Zapadła złowroga, przytłaczająca cisza; skrzypiały jeno pióra, czasem zabrzękła ostroga lub trwożne westchnienie. Deszcz zacinał w okna, spływając po szybach strugami jakby łez, nigdy nie wygasających. Nad stołem sędziów, stojącym pod ścianą, wynosił się ogromny portret cara w stroju koronacyjnym — spoglądał majestatycznie i władczo, a pod nim nad czerwonem polem stołu, majaczyło parę głów sędziowskich, niby stado kruków, zbierających się na żer i złowieszczo pokrakujących.
Sala była wielka, przygniatająca niskiemi łukami sklepień i ciemna; kilka wąskich okien przesączało posępne światło zimowego, chmurnego dnia. Mroki przytajały się po kątach i zatęchłe, przegniłe powietrze tchnęło pleśnią grobów.
— Anna Wasiliewna Jaszczuk — rozległ się jakiś głos.
Zerwała się gwałtownie, jakby na huk wystrzału i stanęła bezradnie.
— Wołają do przysięgi, idźcież! — szepnął wójt, popychając ją na środek.
Ruszyła ku stolikowi, na którym widniał złoty krzyż i gruba księga. Pop podniósł się do niej.