Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/119

Ta strona została przepisana.

spraw nie mogła sobie przypomnieć. I mimowoli zapytała o Oksenię, a kiedy Czuryłowa mówiła o Jarząbku, przerwała jej.
— Jarząbek, czekajcieno, czy to ten z kolei? Pocóż on tam przychodzi?
— Wyraźnie ma się ku Okseni. Ciągną go do Teodorczaków i pięćset rubli spłaty obiecują. Oksenia Bożego świata za nim nie widzi! Boję się, żeby z tego nie wyszło co złego. Mikoła go pobił, i teraz się ze sobą procesują. Okseni trudno utrzymać wieczorami w domu. Żeby miała wiano, ożeniłby się z nią napewno. Tyś chora i niewiadomo co radzić.
— Niechże Mikoła dach na obórce poszyje, bo go do reszty wiatr zerwie, — ożywiła się nagle.
— To już ci kto doniósł o tem? Właśnie wykręca snopki na poszycie! Był kto u ciebie ze wsi? — Ale nie otrzymawszy odpowiedzi, kończyła pospiesznie opowiadania, gdyż Panasiuk upominał się natarczywie o dopuszczenie do słowa.
— Symeon pisał do mnie gdzieś z dalekiego świata, proboszcz przeczytał mi ten list. Cały tylko o tobie i twojej sprawie — zaszeptał ciszej. — Pisał, że jest jakiś adwokat, który będzie cię bronił przed sądami. Jemu też Symeon kazał oddać wszystkie twoje pieniądze, żeby ci ich nie ukradli w szpitalu. Może cię i obroni — dodał na pocieszenie.
— Jam już osądzona — szepnęła, nie dając wytłumaczenia tych słów.
Stary szeptał, co się byli dowiedzieli od Jarząbka o niej i całej sprawie.