Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/122

Ta strona została przepisana.

Jaszczukową przeniesiono do więzienia. Samotność, zimna cela, twardy tapczan jakby przyprowadziły ją do pewnej równowagi. Nawet prędzej powracało jej zdrowie.
Rozpoczęli ją badać i przesłuchiwać. Stawała zawsze w asyście dwóch zbrojnych żołnierzy, pilnująjących jej nieodstępnie. Odpowiadała apatycznie i bezładnie, a chwilami jakby kancelarja była zapełniona ludźmi, zwracała się do nich, odpowiadając na jakieś niezrozumiałe nikomu pytania. Robiła wrażenie obłąkanej, zwłaszcza jej cudowne, promienne oczy, świeciły pustym a szarpiącym serce blaskiem. I przytem bezmyślnie się uśmiechała.
Oddano ją pod obserwację psychjatrów, a sprawę znowu odłożono.
Wywieziono ją do szpitala dla obłąkanych i zamknięto w pokoju, w którym już rezydowały jakieś dwie młode kobiety, ciche, o Bożym świecie nie wiedzące.
Szpital był w starym klasztorze i cele miał wyjątkowo duże, jasne, z oknami na ogrody. Wiosna stawała się na świecie. Drzewa przyodziewały się w zieleń, śpiewały ptaki, pachniały fijołki w trawnikach. Dnie przechodziły słoneczne, nagrzane, rozświergotane i pełne szumów drzew, radosnych krzyków, krótkich deszczów, białych chmur wałęsających się po błękitach, a noce były ciche, rozgwiażdżone i obezsilająco słodkie.
Jaszczukowa pierwszą noc przespała pod oknem, nie mogąc się nasycić tym cudem wiosny! Miała wrażenie, jako po raz pierwszy zobaczyła gwiazdy, posłyszała wilgotny szmer liści i śpiewania ptaków, że