Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/124

Ta strona została przepisana.

chorowaliście ciężko. Doktór mi opowiadał. I w szpitalu Symeon czuwał nad wami, płacił osobno doktorowi, wiecie?
— Święty człowiek — szepnęła. — Bez tej pomocy byłabym zmarniała.
— Jakże się tutaj czujecie? — sądował, przyglądając się jej z zainteresowaniem.
— Zdrowszam. Gnaty mi się już pozrastały, nie mam tylko dawnej mocy i pamięci. Wzięli mnie za niespełna rozumu i zamknęli pomiędzy głupiemi. Nie widzę, w czembym była głupsza niźli dawniej. Te kobiety, co siedzą ze mną w jednym pokoju, to są prawdziwie pomięszane na rozumie: co rano siadają niby to na gniazdach, mają się za kokoszki, całemi godzinami gdaczą i chcą znosić jajka. A jak im nie podłożą, to krzyczą, chorują i dopominają się koguta! — Roześmiała się wesoło.
— Starałem się o wasze przeniesienie tutaj: prędzej powrócicie do zdrowia i sprawa się przewlecze. Za parę miesięcy wyrok może wypaść znacznie łagodniej.
— Nie zmieni się, bom już osądzona, — powiedziała, podnosząc na niego oczy.
— Kiedy? Któż to wam takich głupstw naplótł? — powstał na nią. Przerwała mu surowo.
— Wiem ze siebie, żem osądzona. I dla tego, iż wiem co mnie czeka, chciałabym pojechać do domu i wszystkiem rozporządzić. Po wyroku już mnie nie wypuszczą.
Próbował rozwiązać to jej obłąkane mniemanie o osądzeniu, lecz spotkawszy się z jej spojrzeniem za-