Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/159

Ta strona została przepisana.

— Taki musi pić pierwszy, pierwszy płakać, pierwszy krzyczeć, pierwszy śpiewać i pierwszy nastawiać gnaty w razie potrzeby. A do tego musi udawać zwykłego obywatela, bo inaczej — dziesięć dolarów fiut, i nogą na pożegnanie.
— Czy to inaczej na naszych wiecach? — szepnęła pani.
— Księżniczko! — jęknęło olbrzymie cygaro. — Dla świętej sprawy ludu...
— Nie zlękną się Niemcy tych amatorskich bohaterów — wątpił ktoś.
— Mylicie się gruntownie, towarzyszu — szepnął Topór w samo ucho.
— Co, ja się mylę? To mi się podoba! Przecież to koń, na którego gramy...
— Niech żyje Ameryka! Niech żyje koalicja! Śmierć Hunnom! — zawrzeszczał naraz Topór wraz ze swojem towarzystwem, gdyż pochód nadciągał i oszalałe wrzaski zatargały powietrzem. Zagrały naraz wszystkie orkiestry, sypały się ulewy kwiatów z okien i balkonów; ziemia zadudniała od mocnych, mierzonych kroków wojska, jakoby od bicia tysięcy cepów.
Tu i owdzie strzelano na wiwat prawie rotowym ogniem.
— Mam już dosyć tego widowiska.
— Jeszcze chwileczkę, księżniczko — prosił grubas. — Przyszliśmy nie dla przyjemności.
— A na złość kropidlarzom uświetniamy tę narodową szopę! — drwił któryś.
— Przejdą i uciekamy. Numer na jutro jeszcze nie gotowy. Wspaniałe chłopaki. Niech żyje Polska! — wrzasnął Topór. — Niech żyje Ameryka!