— Pani tak mówi, pani? Żona Topora! I żeby tak dowcipu nie zmarnować, zawodowa, przysięgła rewolucjonistka! — podjęły gorąco murzyńskie wargi.
— Teraz prawdziwy humbug polsko-katolicko-amerykański. Uwaga!
Ochotnicy przemaszerowali, ale tuż za nimi zagrzmiały nowe orkiestry, grały bojowe trąbki, warczały głucho bębny i rozkołysane płoty lanc furkotały proporczykami a ziemia jęczała od ciężkiego bicia kroków. Maszerowały bowiem, jako straż honorowa, przeróżne związki wojskowe, każdy z własną kapelą, sztandarami i oficerami. Barwność i rozmaitość ich bojowego ekwipunku ciągnęła oczy i budziła powszechny entuzjazm. Było ich tysiące! Grzmieli w karnym ordynku, szóstkami; miny mieli zawadjackie, krok równy i mocny, spojrzenia weteranów zahartowanych w bojach.
— All right! Tego mi jeszcze brakowało do zupełnego obrazu. — Artylerja św. Barbary! Krakusy królowej Jadwigi! Husarzy Puławskiego! Ułani ks. Józefa! Kosynierzy Kościuszki! Gwardja Korony Polskiej! — wyliczał ktoś ze śmiechem na rogu. — Co za mundury! Musieli złupić jakiś teatr. Procesja jakby w Boże Ciało na Krakowskim rynku.
— Panbyś, cholero jedna, wolał majufes na śmietniku pod baldachimem, co? — zagadnął do niego naraz jakiś rozsrożony robotnik.
— Co pan się ciska! Niech pan krzyczy jak ja: Niech żyje Polska! Niech żyje Ameryka! Niech żyje polskie wojsko! — zawrzeszczały murzyńskie wargi i jeszcze prędzej przepadły w tłumach i mroku.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/163
Ta strona została przepisana.