po niej z wrzaskiem, uganiając się za jakimś psem bezdomnym. Straszliwy, słodkawo-mdły zapach pobliskich garbarni przesycał powietrze.
Księżniczka rozkołysana była wrażeniami, z których nie mogła zdać sobie jeszcze sprawy. Przystanęła przed domem i bezwiednie spojrzała w okna pierwszego piętra, ciemne były. Dom, który wynajmowali, był jak sąsiednie, piętrowy, drewniany, obity szalówką, na wysokiej podmurówce, naśladującej ciosowy kamień, piernikowy w barwie i z długą werendą od ulicy. Dwa rachityczne drzewka stróżowały przy schodach, z trotuaru.
Wilgotny chłód ogarnął ją w sieni, gdzie stał stół, parę wyplatanych kolebaczów i pod schodami, wiodącemi na piętro, uschnięta palma przyozdobiona pękami czerwonych, papierowych róż
— Mr. Jack! — zawołała na schody.
— Good bye! Ania — odwrzeszczała z góry papuga. — Good bye! Ania!
Zajmowali parter, na piętrze mieszkali lokatorzy i tam była również wanna, kuchnia zaś w suterenach. Wielki parlor położony od frontu, zaciemniała werenda, następne dwa pokoje z oknami na sąsiedni dom, przedzielony tylko dosyć wąską elą[1], były również ciemne i smutne. Pozapalała światła i, chodząc z pokoju do pokoju, rozbierała się, rzucając — gdzie padły — rękawiczki, kapelusz, okrycie i woalkę. Mieszkanie wionęło chłodem i opuszczeniem; brzydkie było, urządzone fabryczną tandetą, kupowaną na tygodniowe spła-
- ↑ Ela — przejście między domami.