Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/173

Ta strona została przepisana.

niby chóry z jakiejś opery. Mogliby się pokazywać w cyrkach!
— Wspaniałe, wspaniałe! — prawie zakrzyczał. — Pani ich krzywdzi. Zaimponowali całemu miastu swojem wyszkoleniem i sprawnością. A sokoli? toż to nadzwyczajna organizacja, żołnierz gotowy w każdej chwili na usługi Ojczyzny. Przy nich nasze milicje stanowe — zabawa w żołnierza. Jestem Amerykaninem i niełatwo przychodzi mi chwalić cudze, ale takich żołnierzy, jak wasi, poprostu uwielbiam.
Drgnęła w niej jakby duma narodowa, lecz odezwała się z szyderstwem:
— Nie cierpię militarystycznych pachołków, czem lepsi, tem gorzej dla świata.
— Nie rozumiem, jak człowiek rozumny i uczciwy może być socjalistą. — Gniewem zamigotały jego stalowe oczy. — Jak można sławić międzynarodówkę!
— Pan z amerykańskim uporem nie chce niczego rozumieć, co się nie zgadza z pańskiemi przekonaniami — uśmiechała się z pobłażliwą wyższością.
— Polskie sprawy zaczynam rozumieć, bo codziennie czytam wasze gazety.
— Nauczył się pan po polsku? — zdumiona była i głęboko poruszona.
— Trochę, tyle, że rozumiem gazetę, mówić mi trudno, Frank mnie wieczorami poprawia. Moja fabryka ma zamiar założyć filję w Polsce i mogą mnie tam wysłać — objaśniał, ale dziwnie się przytem zmieszał i poczerwieniał.
— Chętniebym panu pomogła.