Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/175

Ta strona została przepisana.

— Powinien zająć się tem Komitet, albo redaktor, toby było najwłaściwiej.
— Mam jeszcze dzisiaj zebranie delegatów. Omawiamy sprawę wiecu — jego biegające wciąż oczy odkryły świeżo napisany tytuł. — Odpustowe procesje! Świetny tytuł. Doskonały do wykrzykiwania. Każę odbić tego numeru o tysiąc egzemplarzy więcej do ulicznej sprzedaży.
Mr. Jack, nie chcąc im przeszkadzać, admirował w pobożnem skupieniu portret, nieznacznie porównywując go z oryginałem.
— Well, B. jedzie z Krakowa z dyrektywami dla nas, i dokazał prawdziwych cudów, przedostając się do Ameryki. Przyjechał na jakimś duńskim żaglowcu, musimy go dobrze pilnować przed detektywami. Wie pani, co wyrabiali z Pazurkiem? — I opowiedział prawdziwą epopeję pogoni i ucieczki, prawie po całej Ameryce, towarzysza tropionego przez politycznych agentów. — A w końcu złowili go psiekrwie! — wybuchnął całym gradem klątw na agentów.
— Zrobili, co byli powinni — przerwał mu niespodzianie mr. Jack. — Wszystkich podejrzanych o sympatje dla Niemców powinni spędzać do więzień i obozów.
— Znaczy się, podejrzanych o inne przekonania, tylko o inne przekonania!
— Tak, bo te inne przekonania mogą właśnie przygotować zdradę, pomagać wrogowi, szerzyć w kraju niepokój i osłabiać energję! — mówił zimno i stanowczo.
— Pan chciałby z Ameryki zrobić conajmniej carat! — zawrzał Merda.