Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/188

Ta strona została przepisana.

i krzywdy w proch się rozleci pod uderzeniem proletarjackiej pięści! — pienił się, porwany własnym głosem i frazesem.
— Cóż powiedzą na to zwycięskie mocarstwa? — spytała, jakby przywołując do rozsądku.
— Go to hell! z niemi! — krzyknął brutalnie. — Będą tem, czem je zrobimy, socjalistycznemi Federacjami! Nasza godzina dziejowa wybije, czeka już za progiem. Sędziami będziem my! Nie chcę już być wiecznie tropioną i szczutą zwierzyną! Pragnę i sam zapolować... Na nich teraz kolej, niechaj posmakują nędzy, głodów i kajdan! Niech posmakują życia wywołańców, a zwłaszcza niech poznają jak się umiera... — syczał z taką nienawiścią, że zadrżała. Oczy miał rozszalałe, twarz skurczoną i szczękał zębami, jakby kłami gotowemi do darcia i duszenia.
— Upijasz się marzeniami — szepnęła w tonie pobłażliwości.
— Jesteś rewolucjonistką tylko z imienia, bo wiecznie w tobie pokutuje jaśnie pani, hrabianka, która jeno z litości raczy się zniżać do proletarjatu! — rozgniewał się.
— U djabła starego — odrzuciła mocno, — a bo się zniżam; dobrowolnie i celowo się zniżam, żeby ich podnieść do człowieczego poziomu! Mam to sobie za powinność. Ale i ty, panie Toporczyku Wyhowski, kasztelanicu, robisz to samo. Robisz nawet lepiej, bo jako zawodowy rewolucjonista — skończyła ironicznie.
— Nie drwij — zakrzyczał, dotknięty tym epitetem.
— Dokończę swoich mniemań, — otóż myślę, że bez pomocy takich zdeklasowanych inteligentów, idealistów i marzycieli, jak my i nam podobni, prole-