Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/192

Ta strona została przepisana.

ry, i Malczewskiego żałosne Sybiru wspominki i echa! Cała martyrologja narodu i zarazem cała jego duma, sława, cierpienia i wszystkie jego nieśmiertelne marzenia o Całej, Wolnej i Niepodległej! I było tam jeszcze coś więcej, — wezwanie do nowego czynu, do zapisywania się w szeregi tworzącej się armji polskiej, napisane tak mocno, podniośle i porywająco, że czytała je po kilka razy, nie mogąc się od tego oderwać. I tak idąc wolno, co krok, co dom, co sklep, wszędzie pełno było wezwań, afiszów i nawoływań do broni, do kupowania bondów wolnościowych, do składek na cele wojny, do walki z Niemcami o wolność świata, o cywilizację, o Polskę...
Przywiędłym, ironicznym uśmiechem potraktowała te szowinistyczne naganki. Cóż ją obchodziły te wszystkie ojczyzny, w imię których mordowano się po całym świecie. Wzruszyła pogardliwie ramionami. Wszak nie uznawała nawet własnej! Stopniowo wyzbywała się przywiązania do kraju. Zrywała nić po nici, aż nareszcie poczuła się wolną. Alboż nie wydrwiwała tych uczuć? Alboż nie opluwała na wiecach i zebraniach wszystkiego, co było narodowem i świętem dla jej dawnych rodaków. Powszechne braterstwo i wszystek świat, oto jej prawdziwa ojczyzna — ojczyzna z wyboru. Topór miał rację — myślała — ten stary, podły świat musi się zawalić. Zbrodnią jedynie dyszy, zbrodnią panuje i na krzywdzie człowieczej się wspiera. Ogarnęła nienawistnem spojrzeniem napisy, odezwy i portrety.
To wszystko po to — rozważała smutnie, żeby na tem gnojowisku pomordowanych mogły wyrosnąć nowe