Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/193

Ta strona została przepisana.

fortuny. Zasiądą do zwycięskiej uczty na trupach! Wrzała w poczuciu zgrozy tego widowiska. Niedługo w niej żyły te patetyczne refleksje, gdyż, powróciwszy do domu, musiała się zająć przyrządzaniem obiadu dla swoich lokatorów i zaproszonego gościa. I przeszkadzała rozmyślaniom stara Tekla, którą przyprowadziła Łusia, bowiem tak ją rozbolała ręka, że jęczała w swoim pokoju.
Starowina zwijała się nadzwyczajnie: wysoka, sucha jak wiór, z głową okręconą w barwną chustkę, modą podkrakowską, z twarzą woskową, niezmiernie wydelikaconą, wyglądała jakby wyrzezana w gruszkowem drzewie. Czarne jej oczka świeciły jak węgle, gadała nieustannie o polskiem wojsku i dniu wczorajszym.
— Radujecie się, jakby wam z tego co przyszło — zauważyła zniecierpliwiona.
— A ta sama szczera radość to się nie liczy? — odpowiedziała rozpłomieniona. — Jakże, toż my w tej Ameryce byli gorzej niż te Czarnuchy uważani, sam Mayor przemawia do naszych chłopaków, to nie honor, co? Wszystkie gazety chwalą i podają z nich obrazki. A jak mnie wczoraj zemgliło w ścisku i upadłam, to sam wardowy odwiózł mnie swoją karą do domu. Bywało to tak kiedy? — Gadała, snując radosną pieśń dumy. — Na mszę dałam do św. Stanisława, że to patron Polski, na intencję naszych chłopaków. A w niedzielę pójdę do Komitetu, mam ta trochę grosza, to je dam na polskie wojsko, mam jeszcze korale ze złotym krzyżykiem, dam również. Powiedziałam o tem wnukowi, a on mówi: co tylko babka ma, niech babka daje na wojsko. Jabym, mój Jezu, ostatnią żyłkę wypruła z siebie dla Polski.