Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/196

Ta strona została przepisana.

każdy sposób, choćby nawet denuncjacją i pakowaniem ich do więzień, a wszystko pod hasłami dobra ludu i Polski. Była to hazardowa gra politycznego spekulanta, budującego swoją karjerę kosztem ludu i Ojczyzny. Dawał obraz dosadny, mrożący swym egoizmem i brutalną szczerością.
Przerwała mu w jakiemś miejscu.
— O tem mniej więcej coś wiemy, ale może pan mi opowie, co się tam w kraju dzieje, jak tam przetrzymują ludzie tę wojnę, jak tam żyją?
— Żyją nadzieją, żyją zupą kartoflaną, żyją rozpaczą i żyją, bo umrzeć nie mogą. — Głos mu nabrzmiał jakiemś uczuciem jakby bólu, gdy opowiadał o ruinie Polski, o spalonych wsiach i miasteczkach, o miljonach wypędzonych na Wschód przez moskali, o miljonach zagładzanych i wywożonych na Zachód przez Niemców, i o miljonach doprowadzonych do ostatniej nędzy przez Austrjaków. W miarę opowiadania budził się w nim człowiek i Polak, zrozpaczony tragedją Ojczyzny. Widział jeno łzy, ruiny, śmierć i zniszczenie dorobku całych pokoleń. A nie było w nim już śladu partyjnika, kiedy malował niedolę mas, umierających z głodu i zimna, gwałty i nikczemności zaborców, pomory dzieci, rozbestwienie żołdactwa i całą okropną martyrologję narodu...
Słuchała z zapartym tchem, słuchała z wezbranem tęsknotą sercem i z rozdzierającą żałością.
Opowiadał prędko, dosadnie i tak plastycznie, że, chwilami zamierając z bólu, wybuchała niepowstrzymanym płaczem. A chwilami, odrętwiała z bólu, nie czując nawet spływających łez, niosła się całą duszą