Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/197

Ta strona została przepisana.

do Ojczyzny dalekiej, do tej wzgardzonej Ojczyzny, i cierpiała jej nędzami, płakała jej łzami, żyła jej nieszczęściem...
Ale B. opanowawszy wkrótce własną słabość, przeszedł z liryki i rozrzewnień do opowiadania o nastroju ludności. O chłopach gnijących w ziemiankach i pod ogniem armat uprawiających swoje pola, o nieugiętej postawie miast, o powstawaniu Legjonów, o wielkiej ofiarności na cele narodowe, i o dumnej woli wytrwania i przetrwania. A wybuchał szczerym entuzjazmem, rozpowiadając o szarym żołnierzyku polskim. I brakowało mu już słów, gdy kreślił jego nędzę, jego bohaterstwa, jego cierpienia, jego zwycięstwa i jego świętą, nadludzką ofiarność dla Ojczyzny.
— Tak być powinno! — porwała się rozpłomieniona. — Przecież to Polacy! Przecież to rycerze z ducha i krwi! — wołała dumnie, zagrała w niej krew praojców. — Trzeba panu było widzieć wczoraj naszych ochotników! Szli na wojnę jak do tańca! — mówiła.
Wtedy B., zajrzawszy w jej załzawione błękity, szepnął poufale:
— Pani mnie nie poznaje? Jestem B., byłem nauczycielem pani brata...
Chociaż zaskoczona znienacka, spojrzała w niego niepojmującemi oczami.
— Przecież pani jest de domo hr. Ostroróg z Wielkich Młynów?
— Niestety, myli się pan, uwiodło pana jakieś podobieństwo.
— Niemożebne! Byłem absolutnie pewny. Pierwszy raz w życiu zawiodła mnie pamięć! Niepodobna,