Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/208

Ta strona została przepisana.

— A na mnie nikt nie czeka! — wyznała bezwiednie.
— O rety! A przecież w groserni u Kubikowej, powiadał, jeden z pod Wilna, że zna tatusia pani! I rozpowiadał jaki to wielki hrabia, jakie to tam ziemie, jakie pałace i jakie bogactwa czekają! I jeszcze powiadał...
— Nigdzie nikt na mnie nie czeka — przerwała jej szorstko. — Niech Łusia nie wierzy plotkom! — zakończyła tak stanowczo, że Łucka dopiero po dłuższem milczeniu zaczęła opowiadać, ale już o sobie. Jakby się spowiadała cichym głosem:
— Pani wie... Tatuś za te talary, com posłała dawniej, dokupił trzy morgi, postawił nowy dom i dwie cieliczki wziął na spłaty. Myślałam, popracuję jeszcze parę lat w Ameryce, złożę jaki tysiączek albo dwa, to znowu dokupi się pola i obórkę postawi, że wrócę już na gospodarkę jak się patrzy. A tu skaranie Boskie z tą wojną! Prawda, złożyłam sobie więcej... a teraz i za tę zgniecioną rękę też zapłacić muszą, tylko jakże to dziewczynie bez jednej ręki?... Kaleka, weźmie mnie to kto? Weźmie?... — zajęczała żałośnie, łzy błysnęły w jej bladych oczach.
— Jak Łusia zadzwoni talarami, znajdzie się niejeden — zażartowała.
— Właśnie też sobie w głowie układam, któreby to mogły być? — rozjaśniła się.
— I tak bez kochania Łusiaby poszła za mąż, za byle kogo?
— Jak sobie wybiorę, to już nie byle kogo! A ożeni się, to musi mnie kochać, przeciem nie żadna pokraka, i na gospodarkę pójdzie! Już i tutaj stara