Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/209

Ta strona została przepisana.

Kubikowa z groserni, raiła mi jednego od Mc. Cormicka. I jeszcze jakiego!
— Nic dziwnego Łusia będzie bogata... — szepnęła nieco zniecierpliwiona.
— Dlatego też sobie poprzebieram zanim którego wezmę. Poprzebieram! — odpowiadała z radosną dumą i poślinionemi palcami przygładzała jasne, puszyste włosy, rozdzielone nad czołem i zaczesane aż za uszy.
Księżniczka słuchała tych naiwnych zwierzeń z początku nieco drwiąco, potem ze ściśnionem sercem a w końcu z gryzącym żalem.
— Weźmie swój dział szczęścia i nie popuści — myślała. — Ale na mnie już nikt i nic nie czeka! — odpowiedziała w myślach swojej duszy i nagle wezbranej tęsknocie.
Uciekła do swego pokoju i stanęła na środku, jakby przemieniona w zdumienie.
— Był tutaj ktoś, który znał jej ojca? Może go nawet widział niedawno?
Miała szaloną chęć proszenia Łusi, żeby go przyprowadziła do niej. Nie uczyniła tego jednak i położyła się do łóżka. Słyszała jak bortnicy, jedząc spóźnioną kolację opowiadali z zapałem o zgromadzeniu; słyszała później ciche kroki powracającego Mr. Jacka. Dom zwolna przycichał; rozchodzili się po swoich pokojach, skrzypiały jeno schody, trzaskały z jękiem żelazne łóżka, i rozlegał się huk ciężkich butów, rzucanych na podłogę.
A potem szły zwolna długie godziny i przewiewały przeróżne szmery i pogłosy nocy. Wiatr z cichym