Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/212

Ta strona została przepisana.

skich wargach, najgłośniej wrzeszczał, żądając rezolucji, twardo przeciwstawiającej się kapitalistom, prowadzącym wojnę, naturalnie kapitalistom Ententy. Dwóch towarzyszów siedziało w poważnem skupieniu, słuchając z powagą. Topór czuł się w rezerwie, a w stosownej chwili zaproponował, że napisze zupełnie nową deklarację i przyniesie na zebranie.
— I nie możemy jej uchwalić bez aprobaty naszego gościa z Europy — tłumaczył.
Rozmowa się zaogniła. Merda już na dobre kłócił się z Mr. Koohnem. Obaj wrzeszczeli aż się rozlegało po całym domu. Uciszyło się nieco, gdy im Księżniczka przysłała czarnej kawy i butelkę likieru. Wtedy dopiero dwaj milczący towarzysze, jęli powstawać nietylko przeciwko rezolucji, ale przeciwko zwoływaniu massmeetingu. Zwłaszcza starszy, prawdziwy robociarz i człowiek ostrożny, mówił:
— Wszystkie rezolucje są niepotrzebne, bo tak czy owak występują przeciw Ameryce, a my robotnicy możemy za to ciężko zapłacić. Panom wszystko zajedno, uciekniecie i już. A nas powyrzucają z fabryk! Przecież już głośno mówią, że nasza partja jest na niemieckim żołdzie! Najlepiej byłoby siedzieć cicho.
— Wczoraj — zabrał głos drugi — Mysiakowi rozbili cały Shop, że go nie zamknął na czas pochodu i tak samego sprali, że wzięli go do szpitala przypadkowego. Naszych gonią z fabryk jak Niemców i prześladują na każdym kroku.
Rozmowa potoczyła się na nowe tory, gdyż robociarze stanowczo sprzeciwiali się urządzeniu masówki, dając przytem tak mądre racje, że i Merda przeszedł na