Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/219

Ta strona została przepisana.

i pisane we wszystkich językach świata. Przecież on powtarzał je niby echo, nawet nie wiedząc o tem. I pomijała już z pewnem lekceważeniem te naiwne wynurzenia, ale nie mogła zapomnieć tonu, w jakim były wypowiedziane, tonu szczerości, entuzjazmu i głębokiej wiary. I wzruszyła się jego zapalczywością. Była mu wdzięczną za obronę. Z tkliwością podziwiała w nim tę jakąś młodą drapieżność. Szlachetnym się jej wydał.
Cały dzień snuł się jej w pamięci pomimo trosk i groźnej niepewności jutra. Była nawet przygotowana, że jakaś konieczność może ją wyrwać z Chicago i rzucić gdzieś w nowe strony. Jak to już nieraz bywało w jej życiu...
Topór nie dawał znaku o sobie, natomiast o zmierzchu wsunął się Merda z bardzo trwożącemi wiadomościami. Był zgnębiony i prawie w rozpaczy; zapalając ustawicznie gasnące cygaro, napomykał o konieczności ukrycia Topora na jakiś czas, dopóki się nie uspokoi opinja.
— Well, osaczeni jesteśmy, jak dzikie zwierzęta w kniei. I wie pani, zabrali z drukarni resztę nakładu i spalili go na ulicy. Tropią nas jak bandytów.
— I wszystko za ten artykuł! — westchnęła szczerze zmartwiona.
— Właśnie — podchwycił gorąco. — O tem chcę z panią pomówić. Odwołać go już nie można, ale trzeba go w jakiś sposób wyjaśnić. Musimy dać satysfakcję obrażonym ochotnikom, bo inaczej gotowi, jak obiecują, rozbić mi drukarnię.
— A jeśli tego nie zrobię? — rzuciła, jakby bawiąc się jego kłopotami.