Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/239

Ta strona została skorygowana.

zełkaną, gorącą, jak roztopiona lawa melodją, poniósł się ku niebu i ku tej dalekiej Ojczyźnie!
Księżniczka zadygotała, jak pod uderzeniem huraganu. Chwycił ją spazmatyczny płacz, a te głosy śpiewów zalewały jej duszę wrzącą falą niewyczerpanych łez.
Nie wiedziała kiedy wszyscy wyszli, zbudziła ją dopiero cisza i pustka.
Przysunęła się przed boczny ołtarz i tam jakby skamieniała, wpatrzona w obraz Częstochowskiej, przypadła na kolana, boć taki sam był jak w domowej kaplicy, tam gdzieś za morzami. Poczuła się, jak niegdyś w młodości. Jak niegdyś w dniach wiary, przyszła prosić o zmiłowanie, o pomoc i ratunek! I nie mogła rozpalić serca ufnością i wiarą. Słowa modlitw przesypywały się przez jej spalone gorączką wargi, niby wyschnięty, sypki piasek. Nie spłynęła na nią łaska modlitewnego żaru i uniesienia. Nie potrafiła wskrzesić w sobie obumarłej wiary.
Pomimo to wyszła z kościoła znacznie spokojniejsza, z jakiemś postanowieniem i pewną myślą, zrodzoną właśnie wśród tych modłów i płaczów.
Męża zastała w domu, — jakby wyczekiwał, gdyż podniósł na nią ponure oczy.
— Znalazłam dla nas drogę wyjścia — rozpoczęła żywo i w podnieceniu niemałem.
Spojrzał niespokojnie, robiła wrażenie nieprzytomnej.
— Wstąpisz do wojska i pojedziesz walczyć za Polskę. Zapisz się zaraz. Idź na wojnę! Służba Ojczyźnie i krew za nią przelana, maże wszystkie winy. Ja