Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/242

Ta strona została skorygowana.

pokój w naszym hoteliku, może się pani tam przeprowadzi?
Stanowczo odmówiła.
— Przywykłam, potrzebuję samotności, a przytem za parę tygodni wyjadę.
Któregoś dnia w południe wpadł mr. Jack.
— Przyszedłem się pożegnać! — wołał, prężąc się przed nią po wojskowemu.
— Wyjeżdża pan? i na długo? — spojrzała z niepokojem, przykrą jej była ta nowina.
— Udało mi się zapisać do polskiej armji — wyznał radośnie. — Tam brakuje jednego, stanąłem do apelu, żeby go zastąpić! — dodał ciszej, prawie z lękiem.
— Idzie pan na wojnę! Bić się za Polskę! — zdumienie odebrało jej głos.
— All right! Tak, będę się bił za Polskę... głos mu się załamał, oczy zamigotały wilgotnemi blaskami, a serce gwałtownie zabiło.
Długą chwilę trwała ta niema rozmowa spojrzeń, krzyżujących się jak błyskawice, wreszcie Jack zasalutował po wojskowemu i odchodził bardzo wolno, ciężkim niezmiernie krokiem.
— Jack! Jack! Jezus Marja! Jack! — wyrwał się jej okrzyk z głębi serca i tak radosny i czysty, jak głos dzwonu. Podbiegła ku niemu z wyciągniętemi rękami.


KONIEC.



28. I. 1922. Warszawa — Kołaczkowo.