Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/31

Ta strona została przepisana.

— Na wesele będę go stroiła czy co? Pijak jeden, przygłupek, — wybuchnęła. — Prawda, że parobek posłuszny i pracowity, ale dosyć mu będzie kupić za sześć rubli.
— I ciężko byłoby mu się ruszać w takim długim.
— I sześć rubli nie lada wydatek na parobka! — westchnęła, odkładając osobną kupkę.
— Byłam i na bydlęcem targowisku. Miał chłop z Białki śliczności krowę; srokata, cielna, wymiona jak torby. Kupił ją jakiś dziedzic za pięćdziesiąt rubli...
— Za droga dla nas. Bazyli chce za swoję trzydzieści pięć.
— Też śliczności! Dobra dójka i chowa od niej tęgiego bysia... Może co ustąpi...
— Sprzeda za trzydzieści, trzeba go tylko ugościć.
Znowu odłożyła kupkę pieniędzy.
— A za sznurowane trzewiki chciał całe cztery ruble! — wyrwała się mimowoli.
— Targowałaś? — zawołała, obrzucając ją karcącem spojrzeniem.
Oksenia pisknęła przestraszona i przypadłszy do niej jęła całować ją po rękach.
— Ja tylko tak, drugie przymierzały, tom wytrzymać nie mogła. Przecież moje buty wytrzymają jeszcze zimę, żeby dać podeszwy i połatać, to całkiem będą dobre...
— Nie bój się, kupię ci trzewiki. Buty byłyby na zimę cieplejsze.
— Ciotulu, — szepnęła przywstydzona; — kiedy już wszystkie nasze chodzą do kościoła tylko w trzewikach, to patrzą na mnie jak na kacapkę...