Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/46

Ta strona została przepisana.

szukali, to najgorszy! Car da pięć tysięcy rubli temu, który go przyprowadzi żywym czy umarłym. On ubił gubernatora, ubił sołdatów i ubił chłopów, którzy go transportowali. A puścić go wolno, to za parę dni zacznie ze swoją bandą napadać wsie, łupić, mordować i podpalać! A kto go ukryje, wisieć będzie...
Nawoływał jeszcze, gdy już wojsko i chłopi ruszyli ku borom. Naczelnik jechał z tyłu jakąś dworską bryczką, noga za nogą, bo droga była grząska i błoto po osie.
Plac opustoszał, tylko w opłotkach i przed domami rajcowały kupy kobiet, spoglądając na obławę, pożeraną przez bory.
Jaszczukowa dziwnie tem wszystkiem przejęta i wzburzona, zamieniwszy parę słów z krewniakami, wstąpiła po drodze do karczmy, aby kupić wódki. Przy odejściu zastąpił jej drogę Jarząbek, dobrze już napity i w towarzystwie żandarmskiego wachmistrza.
— Musi się z nami napić pani Jaszczukowa! Czełowiek! pół sztofu, kiełbasy i ogórców — rozkazywał.
— Bóg zapłać, nigdy nie pijam — wykręcała się jak mogła. — Rano pan Jarząbek zaczyna...
— Całą noc nie spalim z wachmistrzem, tak i pokrzepić się nie grzech. Musi pani wypić z nami.
Kieliszek podtykał jej pod usta, zaś wachmistrz przyniósł na talerzu przekąski. Wypiła żeby go nie jątrzyć, gdyż od wczoraj zaczęła się obawiać jego podejrzliwych oczów.
— Myślałam, że pan wachmistrz na obławie?! — pragnęła porozmawiać w tych sprawach.