Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/50

Ta strona została przepisana.

nierzem. Wójt ma taki sam, to i jemu chce się poparadować! — zaśmiała się wesoło.
— Co mu się to już zachciewa? — syknęła jakby szarpnięta za serce. — Nie dla psa kiełbasa! — pomiarkowawszy jednak oburzenie, mówiła jakby z żalem. — Nieboszczyk kupił go od maszynisty, kożuch był dobry, ale zjadły go ze szczętem mole, wczoraj oglądałam, dziura na dziurze.
— Ciotula! — podjęła znowu dziewczyna, nie mogąc wytrzymać bez trajkotania. — U Chominków, Naścia zaczęła tkać derkę na konia, nową modą, w kraty niebieskie i bronzowe, a cały szlak dokoła przerabiany żółtą, zieloną i czarną wełną. Nauczyłabym się w parę wieczorów...
— W głowie ci tylko zabawy! Byle latać po chałupach.
— A bo wieczorami tak mi się przykrzy! — wyznawała się szczerze. — I tak czasami smutno, a u Czuryłów czy po innych domach, zawsze pełno dziewczyn przychodzą z muzyką.
Jak dorośniesz, to i do ciebie będą przychodzili grywać wieczorami.
— Ciotula! kiedy ja mam już lata, przecież mi idzie na siedemnasty! — przekonywała.
— Olesia Panasiakówna, miała dopiero na szesnasty i właśnie z muzyki przyniosła sobie bękarta! Gdybyś tak zrobiła, wygnałabym cię na cztery wiatry! — wyrzekła srogo.
Dziewczynie łzy pociekły z oczów i już się nie odzywała, kopiąc zawzięcie! Jaszczukowa zapomniawszy wnet o czem mówiły, długo patrzała na cmen-