Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/62

Ta strona została przepisana.

przetrwanie chowała plenne ziarna; świętą tajemnicę życia zamykała w ciepłe i wilgotne łono ziemi. A na rozstajach dróg Chrystusy wyciągały błogosławiące ramiona nad wszystkim światem.
Jaszczukowa spała długo, aż ją musiała budzić Oksenia. Zerwała się jednak z pościeli rzeźwa, zdrowa i jakby zgoła w sobie przemieniona. Bez zgryzot i lęków pomyślała o wczorajszych sprawach. Raźno zajęła się robotą, popędzając dziewczynę i parobka, a śmiejąc się radośnie z lada powodu. Z tego jasnego, ciepłego dnia zdawała się czerpać nieprzemożoną radość życia, potrzebę kochania i niewyczerpaną tkliwość. Miała duszę wezbraną nadmiarem dobroci dla wszystkich. Stała się promieniejącem współczuciem. Przy udoju najczulej upieściła krowę. Pocałowała w nozdrza klacz, która ją z figlów próbowała chwycić wargami za policzek. Nagwarzyła się z gęsiami. Długo siedziała na progu karmiąc kury pełnemi garściam jaglanej kaszy. Nawet tucznik doznał jej łaski; za obmacanie mu tłustych boków, zapłaciła czystym grochem. Z tkliwością dotykała w sadzie młodych szczepów, obiecując im okręcenie słomą na zimę. Pociągi przeprowadzała życzliwemi oczami. Nie miała serca odpędzać wron zlatujących się na gnojowisko.
Chwilami łzy napływały do oczów i w sercu wzbierało szalone pragnienie kochania; chciało się jej cały świat przycisnąć do siebie. Przepełniało ją niepojęte szczęście. Patrzyła w słońce z niemem dziękczynieniem. W porywie dobroci, Bukietowi wysmarowała przetrącony grzbiet, gorzałką. Mikole dała prawie nowe portki po nieboszczyku, Okseni obiecała kupić,