Strona:Władysław Stanisław Reymont - Osądzona.djvu/63

Ta strona została przepisana.

co tylko jej potrzeba na zimę, a w dodatku sznur prawdziwych bursztynów. Jakiejś babie proszalnej ofiarowała całą złotówkę i z pół garnca mąki! Byłaby z radością rozrzucała serce po polach i ludziom je kładła pod nogi. Na każdy trud czuła się gotowa, na każde poświęcenie nieulękła i na każde cierpienie zrezygnowana.
A niekiedy, nagle, stawała jak martwa bez czucia i myśli, niby podcięte drzewo, które jeszcze nie wie, że runie za chwilę. To przygięta czekała uderzenia jakiegoś ciosu.
— To będzie, co Bóg da! — szeptała wyzywająco, spoglądając w stronę stacji.
Męczeńska krew unicka płynęła w jej żyłach — ojcowie jej szli za wiarę i Polskę pod knuty, na wygnanie, na śmierć, toć i ona niczego się nie ulęknie. I żądza poświęceń uskrzydlała jej duszę i rwała ją wysoko, w krainy nadludzkich ofiar i uniesień ekstatycznych.
— A choćby i dać życie! — myślała dumnie tocząc rozpalonemi oczami.
To podniecenie nie uszło uwagi Okseni, bo w jakiejś chwili przypadła do niej zatroskana.
— Ciotula, co wam jest? Chórzyście, co? Aż bucha od was gorąco...
— Zdrowam, córuchno! — Uspakajała głaszcząc ją po twarzy, ale smutek zabrzmiał w jej głosie.
W samo południe przyszedł niespodzianie stary Symeon Lewczuk. Przyjęła go serdecznie, gdyż był to rodzony brat jej ojca, wielce przez nią kochany i mieszkający daleko, pod Włodawą. Człowiek był